Oko w oko z bizonem, czyli wizyta w praskim ZOO

Zastanawiałeś się kiedyś, co by było, gdyby Twój pies stanął oko w oko z bizonem? Ja tak. I w końcu postanowiłam to sprawdzić.




Kilka ostatnich dni urlopu postanowiliśmy spędzić w Pradze. Wybraliśmy naszych południowych sąsiadów nie bez przyczyny. Po pierwsze kochają psy, a my nie wyobrażaliśmy sobie wakacji bez nich, po drugie lepiej od Polaków radzą sobie z pandemią, a nam zależało, żeby w wakacje czuć się bezpiecznie, a po trzecie i najważniejsze, w praskim ZOO, podobnie jak w wielu innych miejscach w całych Czechach, psy są mile widziane. A my od dłuższego czasu marzyliśmy, żeby właśnie pokazać ZOO naszym czworonogom.

Do czeskiej stolicy wyruszyliśmy z Wrocławia koło południa. Mimo, że wujek Google zachwalał, że trasę przejedziemy w 4 godziny, nam zabrało to trochę ponad 6. Nie spieszyliśmy się. Nasze wakacje miały być króciutkie, więc drogę potraktowaliśmy jako jedną z atrakcji, zatrzymując się kilkukrotnie w ładnych i odludnych miejscach w górach, na niewielkie spacery. Dobrze zrobiliśmy, bo jakieś 100 km przed Pragą wjechaliśmy na autostradę, gdzie parkingów było bardzo mało, a miejsc na spacer - wcale.
Zatrzymaliśmy się na południu Pragi w dzielnicy Kyje, w Apartment near the pond. Miejsce okazało się idealne dla nas i naszych psów (dlatego postanowiłam wkleić tu link do obiektu oraz zostawiłam swoją opinię okraszoną 10ma gwiazdkami na Booking. Miejscówkę mogę śmiało polecić osobom zwiedzającym Pragę z psami). Znalezienie zakwaterowania z dwoma malamutami nie było wcale takie proste: w innym miejscu odmówiono nam ze względu na wielkość psów, mimo, że właściciel deklarował "zwierzęta mile widziane". Jak widać nie wszystkie. Tu jednak nie było żadnych problemów. Właścicielka przywitała się z nami i naszymi psami, natychmiast rozkochując w sobie Baltusia. Na powitanie czworonogi dostały miseczki z psimi ciasteczkami oraz po pluszaku (musiałam je ukryć na lodówce, bo Balto natychmiast ochoczo zabrał się za wyłupianie oczu, a ja nie wiedziałam czy "normalna eksploatacja" obejmuje oślepianie pluszowej pszczółki). Apartament był na parterze, od ścieżki i stawu oddzielał go malutki ogrodzony dziedziniec. Spacery z psami były łatwe i przyjemne, otoczenie ciche i przyjazne. Nasz wielki psiowóz zaparkowaliśmy na dziedzińcu, więc rozpakowywanie (i pakowanie) przy biegających pod nogami malamutach było względnie bezpieczne i nieuciążliwe. Wewnątrz zastaliśmy wzorową czystość, brak kap, dywanów i obrusów, co mi się bardzo podobało, ze względu na COVID i na psy - każdy kto je ma wie dlaczego :-) Apartament był przestronny i nas dwoje z dwoma dużymi psami spokojnie się tam mieściło. Przedsionek przy drzwiach od razu zajął Balto, Boni zaś miejsce pod stołem. My rozlokowaliśmy się na dwóch sofach w pokoju a w nocy na wielkim łóżku w sypialni. Doskonale wyposażona kuchnia pozwoliłam nam nie korzystać z restauracji, co znów było zaletą w czasie pandemii, choć okraszoną żalem, bo z opinii wiedzieliśmy, że dobrze tam karmią. I poją...
Wieczorem po przyjeździe wybraliśmy się na spacer po okolicy. "The pond" okazał się nie stawem ale sporym jeziorkiem, zasilanym rzeczką, w którym pływały kaczki i łabędzie, a wczesnym rankiem spotkaliśmy nawet bobra! Dosłownie wpłynął nam pod nogi, wyszedł na brzeg pomiędzy zbaraniałymi malamutami, otrzepał się i raźno pomaszerował do swoich spraw. Staw obeszliśmy dość szybkim krokiem, zajęło nam to godzinę. A więc teren dla psów był i to spory!
Następnego dnia była (niestety) piękna pogoda - około 26 stopni i czyste, bezchmurne niebo. Koło południa, z plecakami ciężkimi od wody i najpyszniejszych malamucich przysmaków (bo kto wie od czego przyjdzie nam je odciągać) oraz dwóch kanapek i izotoników dla eskimosów, wyruszyliśmy do świata zwierząt.

Praskie ZOO jest z pewnością jednym z najładniejszych i najlepiej zorganizowanych w Europie. Zaskoczyły nas ogromne, przyjazne zwierzętom i zwiedzającym wybiegi, zróżnicowany teren (zoo znajduje się na wzgórzach, jest w nim nawet wyciąg krzesełkowy, którym można wygodnie wjechać do wyżej położonych pawilonów, oczywiście jak się zwiedza bez psów. Albo z bardzo maluśkimi), szczęśliwe, ciekawskie zwierzęta na wybiegach i dobrze usytuowane automaty z napojami. Podobnie jak wiele turystycznych atrakcji u naszych południowych sąsiadów, ZOO akceptuje psy. Jeden zwiedzający może wprowadzić tylko jednego psa. Bilet dla osoby dorosłej wprowadzającej zwierzaka kosztuje 350 koron. Czworonóg musi pozostawać cały czas na smyczy. Należy też mieć kaganiec (choć obowiązek jego zakładania jest tylko, jeśli chcemy psa zostawić w specjalnie do tego przeznaczonych miejscach, kiedy sami udajemy się na wizytę w pawilonach). W całym obiekcie znajdują się kraniki z wodą i z porozstawianymi miskami dla czworonogów (my mieliśmy ze sobą 3 litry wody dla psów i własne miski, jednak skorzystaliśmy i z kraników, bo przez upał i ekscytację psy piły znacznie więcej niż na "zwykłych" spacerach). Obsługa ZOO jest niezmiernie przyjazna - malamuty były miziane, głaskane i przytulane nie tylko przez turystów, ale przez wszystkich napotkanych pracowników. I ewidentnie bardzo im się podobało - wszak obsługa nosiła na sobie różne cudowne zapachy np. hot dogów, słoni, antylop czy lodów. A my mieliśmy wrażenie, że tego dnia Balto i Bonita byli największą atrakcją ogrodu (a może nawet całej Pragi, o czy przekonaliśmy się po południu). Jedno jest pewne: Czesi naprawdę kochają psy!


Nie raz zastanawialiśmy się jak zachowają się psy w obliczu dużej ilości nowych zwierząt. Czy zmienią swoje preferencje? Czy spodobają im się afrykańskie giganty? Co zrobią przy wilkach? A przy małpach? A przy flamingach?

A oto jak było:

Flamingi znaleźliśmy tuż przy wejściu. Jednak wielka grupa różowych ptaków na wysepce otoczonej wodą została przez psy zignorowana. Nic dziwnego - psy nie widzą koloru czerwonego, a więc nieruchome ptaki zlewały się dla nich z tłem: szarawą łachą ich sztucznej wysepki. Jak zamki na piasku...


 Pierwsza ekscytacja nastąpiła przy wybiegach z antylopami, kozicami i innymi kopytnymi.


Były momenty kiedy my nie widzieliśmy na wybiegu niczego, za to nasze zwierzaki były jednak pewne, że tam coś jest. I to coś bardzo atrakcyjnego. Dopiero po chwili okazało się, że psy wyniuchały... na przykład górskie kozice.


Absolutnie niezapomniana była też reakcja Baltusia na małego łosia.

Uwaga techniczna: z jakiegoś powodu blogger nie chce załadować zdjęć tytułowych do reszty filmów, więc wyglądają jakby miały się nie uruchomić. Ale działają, są w wysokiej rozdzielczości, można je uruchomić w trybie pełnoekranowym bez straty jakości. Warto kliknąć i obejrzeć!


Strusie za to pokochały Bonitę, i to do tego stopnia, że wystawiły dzioby przez kraty i sprawdzały czy to szare coś na jej pupie to sierść czy pióra. Słowem: czy Boni jest strusiem, czy jest tylko bardzo do strusia podobna. O dziwo Bonicie bardzo się podobało to "iskanie" i z wielkim bananem na pycholu nadstawiała pupę do "weryfikacji".


Sielankę przerwał dopiero Baltuś, ochrzaniając strusie za dziobanie jego przyjaciółki, a ją samą delikatnie odsuwając od siatki i strusich paszczy.
Kawałeczek dalej moja suczka przesadziła niskie ogrodzenie, zdeptała zieleń i wsadziła nochal w kraty wybiegu kolejnego wielkiego ptaka, kazuara. Może myślała, że będzie taki przyjazny jak strusie? Ja jednak zjeździłam Australię z plecakiem i wiem, że kazuary... nie na darmo są na wybiegach w pojedynkę. Zabrałam więc rozentuzjazmowanego malamuta, zanim bestia podjęła jedyną słuszną w swoim świecie decyzję, że warto nas zabić jednym kopem w siatkę...



Baltusiowi ZOO też bardzo przypadło do gustu, między innymi za sprawą BIZONÓW. Oniemiał jak je zobaczył. W jego oczach najwyraźniej bizon był zwierzyną wartą wysiłku. Idealną do wykarmienia dwóch psów i dwójki głodnych Eskimosów.  I w dodatku dany bizon LEŻAŁ. Odpoczywał!!! Dwa susy i byłby Baltusia. Na nieszczęście dla mojego psa, bizony, choć bardzo blisko, to jednak były za płotkiem z drągów. I za fosą.


Ale Baltuś to spryciarz - natychmiast znalazł miejsce którędy obsługa wchodzi na wybieg, zawlókł nas tam i zażądał wpuszczenia! Uciekliśmy, zanim ktoś posądził nas o próbę włamania.


Kolejny incydent wydarzył się na wybiegu z dzikami. Balto doskonale znał ich zapach. Często jesteśmy w górach. Ale tym razem nie tylko je wyczuł, ale też ZOBACZYŁ. I to z wzajemnością, bo dziki zobaczyły Baltusia. A że nie przypominał w ogóle żadnego z małych piesków odwiedzających ich od czasu do czasu (przez cały pobyt w Czechach nie widzieliśmy pieska większego niż 10 kg), to się dzik ZAINTERESOWAŁ. I postanowił bronić swojej rodziny. A Baltuś postanowił bronić swojej. Bo wiecie jak to jest z malamutem: łagodny jak owieczka i sam nigdy nie zaczyna. Ale jak ten drugi zacznie, to długo namawiać nie trzeba... I tak stały na przeciw siebie, dzik i Balto, mierząc się wzrokiem w samo południe, jak na jakimś westernie. Aż w końcu dzik wypalił. A zaraz potem Balto. I znów trzeba się było pędem zbierać...


Poszliśmy do wolier z ptakami. Mój samiec nawet ich nie zauważył (choć węszył bardzo, żeby zlokalizować drób). Za to Boni zauważyła. Tukana konkretnie. Bonita się nie patyczkuje. Zanim zdążyłam zebrać smycz już była pod klatką pewna, że to ogromne ptaszysko łatwo będzie złapać. Nie wiem czy klatka wytrzymałaby szarżę malamuta. Wolałam nie sprawdzać, bo przypadkowo orientuję się w cenach wolier. Przy czym te na tukany pewnie są jeszcze droższe. Tak więc tego... Żwawo i w podskokach udaliśmy się... gdzieś indziej.

I kiedy tak szliśmy okazało się, że... na wolności jest PAW. I idzie obok... Spokojnie. Nie ucierpiał. Był na tyle duży, że psy uznały go za innego psa i chciały obwąchać mu tyłek. Paw nie był zainteresowany.


Wykazaliśmy się sprytem i skręciliśmy do piesków preriowych. Cóż to była za radość. Dwustronna! Bo Balto uwielbia małe psy, a pieski preriowe najwyraźniej uwielbiają duże psy. Było wąchanie, zaczepianie, wspólne bieganie wzdłuż ogrodzenia. Pieskom tak się spodobał Balto, że próbowały przekopać się przez barierę ze szkła. Baltusiowi tak się spodobały pieski, że natychmiast zapomniał o pawiu. I przez resztę dnia truł mi głowę dobrze znanymi słowami: "mamo, kupisz mi takiego psa?"


Jeśli chodzi o słonie, to moje psy nie wiedziały o co to całe zamieszanie... My sami byliśmy zachwyceni ogromnym wybiegiem pełnym słoniowych atrakcji: huśtawek z opon, bali drzew i innych dużych rzeczy, którymi bawią się słonie. Oraz całym stadem wielkich ssaków z dwójką kilkutygodniowych osesków. Jednak nasze  psy słoniom mówią NIE (a raczej "olewam"). Zresztą żyrafom również. Choć wybieg żyraf był powalający, miał nawet platformę, z której można było je karmić zakupionym w automatach pożywieniem, naszym psom długie nogi zaopatrzone w spore kopyta oraz jeszcze dłuższe szyje zakończone pyskami z rzędem wielkich roślinożernych zębów, nie przypadły do gustu. Z całego stada ogromnych żyraf najbardziej godna uwagi okazała się... niewielka antylopa, która z nimi mieszkała.



No i surykatki! Znaleźliśmy je na miniaturowej "pustyni" koło żyraf, pomijane przez turystów, którzy nie zauważali ich wybiegu, zapatrzeni w afrykańskie giganty. Surykatki ewidentnie kochały duże psy, a konkretnie malamuty. A Balto, mój miłośnik małych zwierzątek, od razu je pokochał. I natychmiast postanowił je wykopać i zabrać sobie do domu. Musieliśmy odejść zanim dojdzie do dewastacji pleksi...


Jeśli chodzi o duże koty, to były i miały czaderskie wybiegi, otoczone grubą i wysoką pleksi. Piękny tygrys na środku ogromnej polany miał platformę, na której leżał jak król, przyglądając się zwierzynie łownej za szybą. Stałam zachwycona i z odległości stu metrów widziałam wyraźnie jego wielkie oczy wpatrzone... we mnie? Rozejrzałam się. Tak, we mnie. Od jego wzroku przeszły mnie ciarki. Tak się nie patrzy na gościa. Tak się patrzy na obiad. Smakowity... Dopiero po chwili uzmysłowiłam sobie, że on nie patrzy na mnie, a na... MOJEGO PSA! Ewidentnie rozważał, czy dałoby się przeskoczyć pleksi i zeżreć Bonitę... Psy tymczasem z całą pewnością wyczuły testosteron swoim wrażliwym nosem. Testosteron oraz chęć mordu. Od początku do końca doskonale zdawały sobie sprawę, że za szybami są koty, ale też rozumiały że w zabawie w ganianego w tym przypadku role byłyby odwrócone. I oba, Balto i Bonita zrobiły wszystko, żeby nas odciągnąć jak najdalej od pleksi. Serio! Nie pozwoliły się zbliżyć do kotów. Choć nie mam zdjęć to myślę, że ta okoliczność warta jest odnotowania.
Zresztą podobnie było przy wybiegu wilków, gdzie Balto w ogóle nie chciał podejść, a Boni podeszła na trzy sekundy, obniuchała i odeszła czym prędzej. Choć żadnego wilka tam widać nie było. Najwyraźniej psom widok nie był potrzebny. Nie na darmo część ich mózgów odpowiedzialna za analizę zapachów jest kilkaset razy większa niż ta odpowiedzialna za obraz.
Prawdę mówiąc poczułam się z tym dobrze. Jeśli kiedyś spotkam na wolności jakiegoś tygrysa, to zanim go nawet zauważę psy odciągną mnie w bezpieczne miejsce. Na wybieg bizonów na przykład...

Nie obyło się też bez drobnej dewastacji. Mój małżonek, który od prawie 20 lat ma malamuty i wydawałoby się, że wszystko wie i głupot nie robi, w czasie jednej z przerw na picie i odpoczynek, przywiązał Baltusia do liny zawiązanej na ogrodzeniu marabuta... Po chwili Balto rozdawał autografy zachwyconym turystom 50 metrów dalej, a lina wyglądała tak...


Nie sposób opisać wszystkich cudownych chwil w praskim ZOO. Nasze futrzaki reagowały jak trzyletnie dzieci w czasie pierwszej wycieczki do ogrodu zoologicznego. Prześcigały się w sprintach od zagrody do zagrody z wielkim uśmiechem na pyskach, węszyły nawet tam gdzie my nic nie widzieliśmy, wchodziły w interakcję ze zwierzętami, jakich nie da się zauważyć zwiedzając w ludzkim gronie. Dla mieszkańców ogrodu były wielką atrakcją i przyciągały do siebie ciekawskie antylopy, kozice, kangury, walabi, strusie, a nawet groźnego kazuara. Turystów zachwycały na równi z mieszkańcami wybiegów. Myślę, że naszym malamutom zrobiono tego dnia więcej zdjęć niż flamingom.
 
Na pewno tam wrócimy. Radość patrzenia na interakcje międzygatunkowe nie da się z niczym porównać. I z całą pewnością jest warta kilku godzin jazdy i baku benzyny.


Tego dnia wieczorem zwiedziliśmy praską starówkę (ZACHWYCAJĄCA!), a następnego zdążyliśmy na zmianę warty na Hradczanach (CZAD!), ale o tym napiszę następnym razem jeśli dacie mi znać, że tego chcecie.

PS.
Jeśli jeszcze nie znasz moich książek, w których psy nie zachowują się tak grzecznie jak w praskim ZOO, zapraszam do lektury. One są głównie o wypadach z psami. Niezliczonych, nietuzinkowych, na których spędzam większość tak zwanego wolnego czasu. Książki mają tytuły "Psy z piekła rodem, Zdobywca świata" i "Psy z piekła rodem, Odwiedziny w raju". Więcej informacji znajdziesz tutaj lub klikając na zdjęcie poniżej:


https://www.psyzpieklarodem.pl/


Jak zawsze proszę o komentarze i opinie. I bardzo dziękuję że tu zaglądasz. A może zechcesz opowiedzieć mi o swoich wyjazdach z czworonogiem?




Komentarze

  1. My byliśmy w ZOO w Łącznej z naszymi dwiema whippetkami. Też było sporo emocji. Bizonów wprawdzie nie było, ale na widok ogromnego jaka obie dziewczyny oniemiały, po czym Aki... szczeknęła zaczepnie. A ponieważ ogrodzenie wydawało się liche, a jak się zainteresował, to szybko stamtąd poszliśmy. Z kolei Saya była wyraźnie zafascynowana wilkami polarnymi. Wilki nią też (patrzyły jakby właśnie przyszła przekąska - to drobniutka sunia - nawet jak na whippeta). Ogólnie polecam wyprawy do ZOO z psami, o ile psy są w stanie zachować względny spokój i nie straszyć rezydentów. Nasze wróciły z Łącznej zadowolone i zmęczone :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Hej! Dzięki że zdecydowałeś się skomentować ten post. Proszę nie używaj wulgaryzmów ani mowy nienawiści. Każdy komentarz jest przeglądany pod tym kątem przez moderatora, zanim stanie się widoczny. Pozdrowienia!